czwartek, 10 sierpnia 2017

Wołyńskie wspomnienia

Witold Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy, 2016







„To kolejny dowód, że nie morduje nacja ani religia. Mordować może człowiek, i to człowieka należy winić. Gdy jedni Ukraińcy jeżdżą z bronią po wioskach, inni zachowują się pięknie, jak tych trzech.”





Tytuł książki sugerował mi, że będzie ona trochę optymistyczna. Wszak miała być mowa, o dobrych ludziach, którzy pomagali w złych czasach. Łudziłam się, że spojrzę na wołyńskie wydarzenia trochę z innej strony, co pomoże mi też je lepiej zrozumieć. Jest zupełnie odwrotnie. Teraz to co stało się na Wołyniu podczas wojny wydaje mi się jeszcze okrutniejsze i straszliwsze. Za sprawą wstrząsających wspomnień ocalonych Polaków czy też ich potomków albo Ukraińców i Czechów, którzy pamiętają tamte czasy, przeżyłam niełatwe chwile podczas lektury reportaży Szabłowkigo.

Przede wszystkim wcale nie było tak że: „Gdy jedni mordują, drudzy RZUCAJĄ SIĘ by ratować”. Oczywiście setki Polaków przeżyło Wołyń dzięki pomocy i odwadze Ukraińców, ale przecież……nikt nie rzucał się na nich z tą pomocą. Ratowanie i ukrywanie Żydów czy Polaków było raczej świadomie i rozważnie podjętym działaniem, groziło przecież śmiercią.
Szabłowski ujmuje swoje reportaże w niezwykłe opowieści. Po kawałku przybliża dramatyczne historie różnych ludzi, doprowadzając je do finału dopiero pod koniec książki. Włącza czytelnika do swojej akcji poszukiwania polskiej rodziny ocalonej przez ukraińskie małżeństwo Hani. Przysłuchuje się rozmowie i losom syna z ojcem, którzy odnaleźli się po wielu latach, spisuje wyznania czeskiego Pastora, który trafnie charakteryzuje wielokulturowe życie na Wołyniu przed wojną i zmiany mentalności, jakie z czasem zachodzą w ludziach. Poznajemy niezwykłe historie ludzi, którzy poświęcili życie dla upamiętniania rzezi wołyńskiej takich jak Jan Popek czy pani Szura czy też ocalonego jako niemowlę astronauta. Jednym słowem to książka barwna i trzymająca w napięciu dopóki nie dowiemy się, jak potoczyło się życie osób, którymi zaciekawia nas autor.
Nie wiem dlaczego myślałam, że oszczędzone mi tu będą straszliwe sceny ludobójstwa, inaczej nie dałoby się opowiedzieć o tych dobrych ludziach, którzy mimo wszystko mieli odwagę ratować i przeciwstawiać się złu. Świadków coraz mniej. Trzeba czytać takie książki i nie tracić wiary w ludzi.
„Po wojnie miejsca po wioskach zaorano i przyłączono do kołchozu. Maszyny rolnicze jednak raz po raz zawadzają o kości. (…) Tyle grobów na tak małym terenie to dla kołchoźników prawdziwa zmora. Kości leżą płytko, często wciągają się w maszyny. Kiedy polscy archeolodzy przyjeżdżają na pierwsze ekshumacje, ludzie znoszą im te kości. Jeden – dwa kręgi szyjne. Inny opowiada, że wykopał cały szkielet. Ale co się dalej z tym szkieletem stało – nie wie.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz