poniedziałek, 4 maja 2015

Zmierzyć się z klasykiem

Miguel de Cervantes, Don Kichot z la Manchy, 1605

 
W pewnej wiosce, jałowej hiszpańskiej połaci Manczy, żył sobie przed niedawnym zgoła czasem mąż stanu szlacheckiego (…). W wolnych chwilach (a tych miał najwięcej, jak rok długi) oddawał się lektorze ksiąg rycerskich, i to z taką gorliwością i zapamiętaniem , że zaniedbywał przy tym i z kretesem zapominał o wszystkim, nawet o polowaniach i gospodarstwie. Co więcej: ta dziwaczna skłonność tak daleko go zawiodła, że kawałek po kawałku posprzedawał całą swą ziemię, a za grosz tą drogą zdobyty kupował sobie nowe księgi rycerskie. W krótkim czasie tyle ich nagromadził, ile tych tylko mógł dostać. Przy tym tak pilnie zatapiał się w ksiąg onych czytaniu, że czytywał cięgiem, dniem i nocą, bez żadnego opamiętania aż mu nareszcie wysechł z tego mózg i postradał rozum. Wyobraźnia jego jęła się napełniać tym wszystkim, o czym czytał w książkach, a na domiar wbił sobie jeszcze w głowę, że wszystkie te wyczytane androny i bujdy są szczerą prawdą i że nie ma na świecie i nie było nigdy nic prawdziwszego niźli te opowieści powstałe z wyśnionych, wymarzonych bredni.”
 
 

Zmierzyłam się z klasykiem. Książka, którą wcześniej znałam tylko z fragmentów, w końcu pozwoliła mi się poznać. Zbyt bardzo został imci Don Kichot spopularyzowany, żeby można było o nim nie słyszeć. Natykając się w masowej kulturze raz po raz na różnego rodzaju nawiązania do Cervantesa i jego bohatera, czułam się okaleczona nie znając całości tej powieści. Nigdy nie miałam czasu ani pretekstu aby przeczytać o co tak naprawdę chodziło w walce z wiatrakami i jak wyglądał "bohater krzyżówek" Sancho Pancho albo kim była rozsławiona Dulcynea. Zawstydzająca mnie nieznajomość treści książki stała się w końcu mobilizacją do jej przeczytania. Jestem oszołomiona ilością szalonych przygód Don Kichota. Ileż się dzieje na kartach tej powieści. Błędny rycerz zawładnął na kilka wieczorów moją wyobraźnią.


Miguel de Carvantes rozpoczął pisać swoją książkę podczas pobytu w więzieniu u progu XVII wieku. Wcześniej prowadził nie mniej szalone życie niż jego bohater, domniemywam więc, że w niejednej opisanej przygodzie sam brał udział. Jednak to, jak fantastycznie ubrał swoją opowieść w metaforyczny płaszcz słów i jak nieprawdopodobnie sportretował społeczeństwo i jego niezmienne aż do XXI wieku cechy, jest zdumiewające. Z każdym rozdziałem, z każdą opisaną postacią książki nie mogłam wyjść ze zdumienia. Oto my: ludzie i świat sprzed wieków, charakteryzujący wszystkie nasze przywary i uzmysławiający jak marni tak naprawdę jesteśmy, skoro przez stulecia w ogóle się nie zmieniliśmy.

Ilustracja: Gustave Dore - walka z wiatrakami
Don Kichot zatracił poczucie rzeczywistości w książkach. Zaczął żyć światem z opisanych opowieści, stał się jednym z jej bohaterów. Czy długo trzeba szukać analogii z dzisiejszym światem wirtualnym? Dokąd prowadzi młodych ludzi świat gier komputerowych? Zmierzają dokładnie w tym samym kierunku co Don Kichot, któremu „wysechł z tego mózg i postradał rozum”. Nie mniej jednak, strasznie podoba mi się zaczytanie bez opamiętania. Otoczyć się książkami po sufit, zamknąć drzwi i czytać, czytać, czytać! A fakt, że książki mogą doprowadzić do szaleństwa, aż mnie pobudził do poszukiwania autorów, mających taką moc.
 
 
 
 
Ilustracja: Gustave Dore - biczowanie się Sancha
Postawa naszego błędnego rycerza uświadomiła mi mnóstwo smutnych i przykrych faktów. Don Kichot w swoim opętaniu nie był chory tylko po prostu naiwny i głupi, a wszyscy spotkani przez niego ludzie zamiast próbować mu pomóc i wytłumaczyć rzeczywistość, odgrywali przed nim jego teatr. Szereg płynących z tego wniosków nie stawia nas w najlepszym świetle. Po pierwsze, głupcowi można wszystko wmówić, uwierzy bez zastanowienia przyjmując słowa za nadrzędną wartość prawdy. Oddany, choć naiwny giermek ślepo wypełnia polecenia swojego pana, chociaż zdawał sobie sprawę z jego niepoczytalności. Zaślepiony zyskami materialnymi zrobiłby dla niego wszystko, włącznie z samobiczowaniem (choćby udawanym). Mnóstwo razy spotkałam na swojej drodze podobne zjawiska, ślepego zapatrzenia w drugą osobę lub wypełniania bezmyślności różnego rodzaju dla korzyści finansowych. Robienie z siebie głupka, ofiary. Jakżeż pięknie sportretował to hiszpański pisarz. Podobną sprawą jest granie pod nuty spotkanych osób. Czasami dzieje się to zupełnie nieświadomie nawet u mnie. W rozmowie upodabniam się do swojego rozmówcy, zaczynam myśleć jego torem. Chcąc być miłą przytakuję i gram w jego grę, zniżam poziom, mówię jego językiem, rezygnuję z siebie. Tak samo jak wszyscy ci, których spotykał na swojej drodze Don Kichot udawali, że faktycznie żyją w czasach rycerskich i nie ma nic dziwnego w jeżdżeniu w zbroi na koniu z giermkiem. Jak daleko można zabrnąć w swoim szaleństwie? O rzucaniu się na wiatraki i platonicznej miłości nie wspomnę. I dlaczego tak często człowiek nie potrafi wycofać się z różnych sytuacji w odpowiednim momencie? Dlaczego Don Kichot po każdym swoim niepowodzeniu nie wyciągał z niego wniosków? Dlaczego nie uczymy się na błędach? Albo może, dlaczego nie zdajemy sobie z nich sprawy?

Książka ta wywołała we mnie mnóstwo podobnych pytań i refleksji. Uzmysłowiła marną kondycję człowieka. Nie musimy przebierać się za błędnych rycerzy i tak niejeden z nas tkwi w jakimś nieuświadomionym szaleństwie szkodząc sobie samemu. Jak to trafnie ujął w przedmowie tłumacz Cervantesa Józef Wittlin:”Wszyscy jesteśmy równie śmieszni jak tragiczni i wszyscy walczymy z wiatrakami”.(s.6)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz