poniedziałek, 23 czerwca 2014

Panowie Dwaj

Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Listy 1956 – 1978, 2011




Słoawomirze Miru Sławy! Hospodynie Literatury Polskiej! Okraso Satyry! Omasto niebios! Doskonałości wrodzona! Szlachetności, na koniec, Której blaskami skąpany Chadzam





Grube, opasłe tomisko gwarantuje kilkanaście długich wieczorów z nestorami polskiej literatury. Czytając listy Lema do Mrożka i Stanisława do Sławomira na początku czułam się dziwnie, jakbym nie tylko odkrywała na nowo autorów moich szkolnych lektur, których wcześniej miałam za nie zawsze zrozumiałych starszych panów, ale także jakbym bezkarnie wkraczała w ukryty, intymny świat ich przyjaźni. Czytając tę książkę znalazłam się w świecie, gdzie każde słowo może mieć inne znaczenie a między wersami ukryte jest jeszcze więcej przesłań niż nawet samym autorom listów mogło się wydawać.


Lata 60-te i 70-te to już odległe czasy, znam je tylko z książek i filmów, a jednak za sprawą korespondencji obu nieżyjących już dzisiaj panów, poczułam, że kiedyś już tam byłam. Pomijając cały bałagan historyczny i polityczne rozgrywki wydaje się że Lem i Mrożek żyli w całkiem zabawnych czasach, gdzie po prostu przeciwności dnia codziennego były sporym wyzwaniem. Być może odniosłam takie wrażenie ze względu na niezwykły język jakim się posługują, albo niebanalne poczucie humoru kryjące się niemal w każdym liście.

Wszystko to sprawiło, że z ogromną przyjemnością rozkoszowałam się ubarwioną, piękną polszczyzną. Listy Lema polubiłam bardziej od „mrożkowych”. Są konkretniejsze i mniej skomplikowane. Pojawiają się między nimi perełki, jak zacytowany wyżej fragment lub tajemniczy list z błędami ortograficznymi. W całej korespondencji widać jak przyjaciele, korzystając z dobrego kontaktu między sobą i typowego tylko dla siebie porozumienia zabawiają się konwencjami, słowami, metaforyką. Po tej książce pozostaje westchnąć z żalem, że już nikt (albo niewielu) pisze takie listy, a męska przyjaźń rzadko bywa aż tak głęboka.
Koniecznie muszę jeszcze przepisać tu fenomenalny według mnie wiersz Stanisława Lema, który przesłał Mrożkowi.

Idę samotny borem i Lasem
Choć wszędy wicher i słota
I tylko głucho skrzypię zawiasem
Albo o kamień potknę się czasem
Robot – sierota.
Kiedy za Morze mgły siwe płyną
Taka mnie bierze ochota
Ażeby zostać cichą Ptaszyną
Albo choć żabką być, albo rośliną
Ciężka jest dola robota.
Dla innych barwy wiosny i tęczy
A dla mnie rozpacz i smutek
Ciężar istnienia tak mnie męczy!
Najwyżej czasem śrubka zabrzęczy
Jedyny łkań moich skutek.
Czasem pierwiastek wyciągnę sobie
Lub do sześcianu potęgę
Ale najbardziej to chciałbym w grobie
Wyciągnąć nogi żelazne obie
I skończyć tę mordęgę.
Nie będzie po mnie płakać nic w świecie
Nad moim grobem nie strzelą z flint
Sczernieją śniegi, przeminie kwiecie
I tylko rosa jak łza poleci
Na mój zerwany gwint.

Wiersz zamieszczony w sztuce Lema Wyprawa profesora Tarantogi, pierwodruk S. Lem, Noc księżycowa, Kraków 1963

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz