piątek, 20 stycznia 2012

Afrykańska opowieść

Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, 1937




 „ Skoro ja znam – tak myślałam – pieśń o Afryce, o żyrafie, o afrykańskim księżycu leżącym na plecach, o pługach w polu, o zroszczonych potem twarzach zbieraczy kawy, to czy Afryka zna jakąś pieśń o mnie? Czy powietrze nad równiną drży kiedy kolorem, który ja nosiłam, albo czy dzieci znają taką zabawę, w której powtarza się moje imię, albo czy księżyc w pełni rzuca na szuter drugi cień podobny do mnie, albo czy orły z gór Ngong wypatrują mego nadejścia?”




Książka Karen Blixen to najpiękniejsza opowieść o Afryce jaką czytałam. Tak piękna, że aż dech zapiera. Tego typu wspomnienia, spisywane zazwyczaj przez osoby, które poznały ten niezwykły kontynent, są przeważnie mniej lub bardziej udaną relacją czy też sprawozdaniem z afrykańskich przygód i prawie zawsze brak im warsztatu pisarskiego. W wypadku tej książki jest zupełnie inaczej. Z pewnością dlatego, iż autorka to prawdziwa pisarka, która spędziła kilka lat w Afryce i poznała prawdziwą naturę Czarnego Lądu. Potrafiła opowiedzieć o swoich przygodach, opisać prawdziwe oblicze przyrody i mentalność tubylców tak malowniczo i wręcz poetycko, że niejednokrotnie zapominałam o tym, że czytam. Podczas lektury przenosiłam się do wioski Kikujusów pośród których mieszkała autorka, wędrowałam po okolicy gór Ngong i patrzyłam w oczy lwom. To niezwykłe uczucie jakie potrafi dać tylko bardzo dobra literatura.

Zabawne, iż kiedyś nie lubiłam opisów zajmujących więcej niż stronę w książce (czasami nawet je przeskakiwałam), a tutaj po raz pierwszy czułam niedosyt, zasługą jest niezwykły talent pisarski Blixen. Autorka trafnie i oryginalnie dokonuje różnych porównań odnoszących się do świata przyrody. Opowiada o różnicach między plemionami Kikujusów, Masajów i Somalijczyków (choć nam wydają się oni wszyscy tacy sami). Daje obraz bardzo różnego od naszego spojrzenia tubylców na naturalne sprawy. Przedstawia ich sposób myślenia czy wnioskowania i chociaż czasem jest on absurdalny czy po prostu infantylny ma dla swoich czarnych przyjaciół szacunek. Jestem świadoma tego, że opisuje ona czasy początku XX wieku i że zapewne bardzo dużo zmieniło się od tamtej pory w Kenii. Jednak czy natura nie pozostała taka sama?

Książka ta to nie tylko uniwersalny obraz afrykańskich obyczajów, ale przede wszystkim świadectwo tego jak człowiek potrafi współistnieć z naturą, jak przyroda potrafi wyznaczać rytm życia i jak bardzo jesteśmy od niej zależni. Autorka przypomina jak bardzo było to wszystko kiedyś ważne, i o ile łatwiejsze było życie blisko natury. Na podstawie życia mieszkańców Afryki, o których pisze, zauważamy zapomniane już pierwotne instynkty człowieka. Wyjątkowo cenne jest uświadomienie sobie tego wszystkiego. O ile prawdziwsze wydaje się życie pośród zwierząt niż nasze pośród bloków. O ile przyjemniej jest biec boso za uciekającym koniem niż gonić odjeżdżający autobus w niewygodnych butach na obcasie. Wobec życia na afrykańskiej farmie, jakie prowadziła Karen Blixen, wszystkie stresy XXI wieku wydają się śmieszne. Dobrze było choć na chwilę przenieść się w tamten świat.  Dzięki temu, może chociaż przez tydzień przestanę przejmować się moimi przyziemnymi zmartwieniami.

Obsypany Oskarami film Sydneya Pollacka noszący ten sam tytuł co książka, to jak mi się niesłusznie wydawało, nie ta sama historia. Film z Meryl Streep w roli głównej to opowieść miłosna oparta o biografię autorki książki i choć Afryka przedstawia się tam podobnie pięknie, to jednak nie oddaje on niezwykłości przepełnionej poetyckimi opisami powieści, w której autorka zdecydowanie pomija wątek miłosny i tylko jednym zdaniem wspomina swojego męża.

Kadr z filmu Sydneya Pollacka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz